Podróż za bramę zakładu karnego. Jak przeżyć w zamknięciu i przetrwać kąpiel w łaźni z 15 obcymi mężczyznami.
WWW.KALASANTYPASIAK.WORDPRESS.COM
Zapraszam do skorzystania z linku który widzisz powyżej, przeniesie on Ciebie na stronę Kalasantego Pasiaka, więźnia, autora wszystkich odcinków. Raz w tygodniu (czwartek) strona jest uaktualniana nowym wpisem... chyba że poczta polska nawali :)
Gorąco zachęcam do dzielenia się swoimi refleksjami
Miłej lektury
wtorek, 29 września 2009
WSTĘP DO WSTĘPU
Ten blog jest jak najbardziej autentycznym zapisem pobytu za kratą. Czyli w zamknięciu. Zapisem zamknięcia w areszcie śledczym, a konkretnie w krakowskim AŚ przy ulicy Montelupich. Autor, póki co, pisze pod pseudonimem, bo jeszcze nie wie, czy jest w stanie przyjąć na swoje barki ciężar ewentualnej sławy literata. Poza tym liczy na uniewinnienie – w której to sytuacji nie wyklucza kariery polityka, licząc na to, że zdobyte w odosobnieniu doświadczenia, znajomości i odruchy wybitnie mu ją ułatwią.
Opowieść ma, siłą rzeczy, formę dziennika. Dziennika zawierającego w znakomitej większości rzeczy prawdziwe, te dziejące się w moim otoczeniu i w moim wnętrzu, wzbogacone oczywiście odpowiednio sfabularyzowaną formą – toteż niech czytelnicy, którym zdarzyło się być pensjonariuszami takiego zakładu nie zżymają się, że „to wcale nie jest tak”.
Dla mnie to (wciąż) jest „właśnie tak” – tak, jak postanowiłem opisać środowisko nie aż tak bardzo się różniące, wbrew pozorom, od innych skupisk ludzkich jak biura, zakony, koszary czy kolonie (w tym karne), gdzie się – za przeproszeniem – ścierają męskie interesy. A że miejsce to jest pełne paradoksów, absurdów, czy wręcz idiotyzmów, postanowiłem je szczególnie uwypuklić, czyniąc z nich swoisty leitmotiv mojej historii. I wreszcie z humoru postanowiłem sobie wykuć tarczę, która pozwoli mi się obronić przed tym, by po pobycie w jednej instytucji typu zamkniętego nie trafić do innej, tym razem na leczenie.
Spróbujcie więc przeczytać choć jeden epizod – sprawicie mi przyjemność. Pozwalam sobie jednak żywić cichą nadzieję, że przyjemność sprawicie przede wszystkim sobie.
AUTOR
Opowieść ma, siłą rzeczy, formę dziennika. Dziennika zawierającego w znakomitej większości rzeczy prawdziwe, te dziejące się w moim otoczeniu i w moim wnętrzu, wzbogacone oczywiście odpowiednio sfabularyzowaną formą – toteż niech czytelnicy, którym zdarzyło się być pensjonariuszami takiego zakładu nie zżymają się, że „to wcale nie jest tak”.
Dla mnie to (wciąż) jest „właśnie tak” – tak, jak postanowiłem opisać środowisko nie aż tak bardzo się różniące, wbrew pozorom, od innych skupisk ludzkich jak biura, zakony, koszary czy kolonie (w tym karne), gdzie się – za przeproszeniem – ścierają męskie interesy. A że miejsce to jest pełne paradoksów, absurdów, czy wręcz idiotyzmów, postanowiłem je szczególnie uwypuklić, czyniąc z nich swoisty leitmotiv mojej historii. I wreszcie z humoru postanowiłem sobie wykuć tarczę, która pozwoli mi się obronić przed tym, by po pobycie w jednej instytucji typu zamkniętego nie trafić do innej, tym razem na leczenie.
Spróbujcie więc przeczytać choć jeden epizod – sprawicie mi przyjemność. Pozwalam sobie jednak żywić cichą nadzieję, że przyjemność sprawicie przede wszystkim sobie.
AUTOR
PROLOG
Dziś mnie aresztowano. Jak mówią – zdarza się w najlepszej rodzinie. Swoją drogą, nie wiem, czy chciałbym być członkiem „najlepszej rodziny”, bo według tego porzekadła zdarza się w nich przeważnie to, co najgorsze.
„Czy pan X?…” – „Policja, pan pozwoli z nami!…” Żadnych tam znanych z amerykańskich filmów komunałów o prawie do zachowania milczenia – stróże prawa są zazwyczaj osobnikami małomównymi, najczęściej zmęczonymi wielogodzinną służbą, i przede wszystkim są piekielnie serio. To, że to dzieje się naprawdę, jest bodaj najbardziej szokującą konstatacją dla aresztowanego – daremnie oczekiwać rychłych przeprosin i wyjaśnienia, że to pomyłka; na komisariacie nie będzie oczekiwał zespół wynajętych przez przyjaciół najlepszych adwokatów w województwie, po drodze radiowozu nie zaatakuje granatami usypiającymi grupa aktywistów Amnesty International, ani nie rozstąpią się niebiosa, by wysłać na pomoc bodaj skromny kontyngent pomniejszych cherubinów. Nawet marnego Zorro na koniu z kulawą nogą nie uświadczysz, choćby i w oddali.
Policjanci wytrenowanym ruchem zakładają ci na przeguby obrączki, ładują do nieoznakowanego radiowozu i wiozą na posterunek. Nagle odkrywasz, że do podrapania się w ucho potrzebujesz obu rąk, a sznurowanie butów przychodzi jakby naturalniej. Na miejscu stawiają ci zarzut (to TO jest karalne?… O, żesz ty w mordę!…), śledczy przez godzinę zasypuje cię niezliczonymi pytaniami, i już wiesz, że przez nieokreślony bliżej okres czasu twoje życie nie będzie w 100% należeć do ciebie, a chmury będziesz oglądać wyłącznie w kratkę.
Możesz się załamać, zapłakać, protestować i miotać przeciw rzeczywistości, która tak boleśnie i niezasłużenie cię ukąsiła, ale to nic – NIC – nie zmieni, co najwyżej na gorsze. Możesz też od razu starać się odnaleźć w nowej sytuacji, i odrzucić jak najszybciej przyzwyczajenia i żale, i wyjść naprzeciw nowemu doświadczeniu z całą mocą i optymizmem, na jakie cię stać. Ja, po pierwszym, nie tak zresztą krótkotrwałym szoku, postanowiłem wybrać to drugie.
A teraz komu wola – zapraszam w podróż ze mną na drugą stronę krat.
„Czy pan X?…” – „Policja, pan pozwoli z nami!…” Żadnych tam znanych z amerykańskich filmów komunałów o prawie do zachowania milczenia – stróże prawa są zazwyczaj osobnikami małomównymi, najczęściej zmęczonymi wielogodzinną służbą, i przede wszystkim są piekielnie serio. To, że to dzieje się naprawdę, jest bodaj najbardziej szokującą konstatacją dla aresztowanego – daremnie oczekiwać rychłych przeprosin i wyjaśnienia, że to pomyłka; na komisariacie nie będzie oczekiwał zespół wynajętych przez przyjaciół najlepszych adwokatów w województwie, po drodze radiowozu nie zaatakuje granatami usypiającymi grupa aktywistów Amnesty International, ani nie rozstąpią się niebiosa, by wysłać na pomoc bodaj skromny kontyngent pomniejszych cherubinów. Nawet marnego Zorro na koniu z kulawą nogą nie uświadczysz, choćby i w oddali.
Policjanci wytrenowanym ruchem zakładają ci na przeguby obrączki, ładują do nieoznakowanego radiowozu i wiozą na posterunek. Nagle odkrywasz, że do podrapania się w ucho potrzebujesz obu rąk, a sznurowanie butów przychodzi jakby naturalniej. Na miejscu stawiają ci zarzut (to TO jest karalne?… O, żesz ty w mordę!…), śledczy przez godzinę zasypuje cię niezliczonymi pytaniami, i już wiesz, że przez nieokreślony bliżej okres czasu twoje życie nie będzie w 100% należeć do ciebie, a chmury będziesz oglądać wyłącznie w kratkę.
Możesz się załamać, zapłakać, protestować i miotać przeciw rzeczywistości, która tak boleśnie i niezasłużenie cię ukąsiła, ale to nic – NIC – nie zmieni, co najwyżej na gorsze. Możesz też od razu starać się odnaleźć w nowej sytuacji, i odrzucić jak najszybciej przyzwyczajenia i żale, i wyjść naprzeciw nowemu doświadczeniu z całą mocą i optymizmem, na jakie cię stać. Ja, po pierwszym, nie tak zresztą krótkotrwałym szoku, postanowiłem wybrać to drugie.
A teraz komu wola – zapraszam w podróż ze mną na drugą stronę krat.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)